wtorek, 9 grudnia 2008

kamienna

Dawno, dawno temu postanowiłam zostać etnografem. Nie za bardzo mogłam zdecydować się co do geografii owej etnografii - fascynowała mnie Afryka, ciągnęło na Syberię, a na wszelki wypadek usiłowałam uczyć się języka lakota na przemian z perskim. Ponieważ było to wszystko dosyć odległe postanowiłam napisać TEKST etnograficzny (od czegoś trzeba zacząć). Temat od razu sam mi się nawinął. Wracałam wieczorem metrem, gdy na stacji Politechnika do wagonika wpłynął radosny czerwono-biało-zielono-czarny tłum. Najpierw odruchowo schowałam się za książką, a potem zaczęłam się przyglądać. Usłyszałam parę pieśni (wychowana na Kolbergu wiedziałam, że pieśni to rzecz najważniejsza i należy je spisywać), obejrzałam kilkanaście różnych szalików (ekhmm.. haft ludowy?) i zrozumiałam, że największym-wrogiem i siedliskiem-wszelkiego-zła jest Konwiktorska 6. W odróżnieniu oczywiście od Łazienkowskiej 3 (Legia Warszawa to nasz duma i sława!).
Oczywiście wychowana na Starym Mokotowie nawet nie mogłabym kibicować innej drużynie. I nawet to nie był jakiś specjalny temat rozmów na podwórku. To było jasne. Dlatego owi kibice Legii cieszący się w metrze z jakiegoś zwycięstwa, oprócz zadziwienia etnograficznego, budzili moją sympatię i chyba zrozumienie.

Pierwszy po przerwie zimowej mecz ligi Legia zagra "na wyjeździe" 28 lutego. Będą to derby Warszawy na Konwiktorskiej. Ania zaproponowała, żebyśmy incognito przeszły się na "kamienną", czyli po prostu kupiły bilety i nie wychylając się ze swoimi sympatiami obejrzały ten mecz z trybun Polonii. Najpierw mnie zmroziło, a potem zaczęłam wynajdywać powody dla którego lepiej by tego było nie robić. Tłum kibiców Polonii jawił mi się jako przerażający potwór (oczywiście z czarnym podniebieniem!), wcielony chaos i w ogóle wszystko-co-może-być-najgorszego. Po chwili dotarła do mnie moja wizja i zaczęłam się śmiać.
Obcy ma czarne podniebienie.
Obcy mówi dziwnym językiem.
Obcy przysiada się w autobusie i zagaduje.
Obcy nosi szalik Polonii?

a tak w ogóle to ów "obcy" powinien być przedmiotem moich studiów, a nie "swój". Kiepski ze mnie etnograf.

piątek, 28 listopada 2008

poniedziałek, 24 listopada 2008

Polacy i Ukraińcy. Odsłona 1

Wiele problemów polsko-ukraińskich wynika, moim zdaniem, z głębokiego przekonania obu stron, że nie trzeba znać dobrze języka, żeby się dogadać. Owszem na poziomie turystyczno-przyjacielskim nie trzeba znać języka: można porozumieć się po polsku i po ukraińsku, pamiętając tylko, że z dobrą "drużyną" można wygrać niejeden mecz, ale "дружина" może być zła, jeśli piłka będzie ważniejsza niż ona. A jak ktoś chce ci "кіт" wcisnąć, to lepiej nie brać tego kota w worku, bo broń Boże, jeszcze zamieni się w "кит".
Tak czy inaczej na poziomie kontaktów trochę wyższych niż wspólne spożywanie alkoholu, warto przynajmniej trochę znać język, aby nie doszło do pomyłek, które potem procentują wieloletnimi konfliktami.
Jednym z elementów dyskusji związanych z Cmentarzem Orląt we Lwowie był problem napisu, który powinien znaleźć się na jednej z mogił. Ukraińcom nie podobało się się słowo "bohatersko" - woleli "героїчно". Dla Polaków (poza samym uporem) nie powinno być żadnej różnicy czy ktoś tam (bo czy ktokolwiek pamięta kto?) ginął bohatersko czy heroicznie. Dla Ukraińców różnica była i niepotrzebnie strona polska upierała się. Strona ukraińska mogła natomiast odpuścić, zważywszy, że napis był po polsku, a po polsku aż takiej różnicy między tymi słowami nie ma. Zresztą podejrzewam, że po ukraińsku też wielkiej różnicy nie ma, a obie strony kłóciły się z przyzwyczajenia.

Przypomniałam sobie o tym wszystkim podczas oglądania 3 tomowego albumu o Lwowie wydanego z okazji 750 lecia miasta. Dzieło jest trójjęzyczne (ukraińsko-angielsko-polskie) i prawdę mówiąc ciarki mi przeszły podczas czytania polskiego tekstu.
Oto fragmenty:
"Miasto Lwów wynikło na miejscu osady, która wolą księcia Daniela Halickiego zaznała przekształcenia się w punkt warowny (...) Ze zaniknięciem rodu książąt galicyjskich, z nastaniem czasów waśni i bezładu, ziemie galicyjskie stały się łupem dla zagarnięcia przez agresywnych sąsiadów. Nie zaniechała tych napadów krótkoterminowa władza oligarchów bojarskich, jednak druga interwencja na Galicję polskiego króla Kazimierza III w roku 1349 rozwiązała sprawę na korzyść Polski, w taki sposób zachodnie ziemie ukraińskie na dłuższy okres okazały się w niewoli."
Nie chcę i nie wolno mi krytykować ukraińskiej wersji historii. Uważam, że czytanie takich wizji może wiele nauczyć, sprowokować refleksję. Zresztą podobnych, jednostronnych wizji w Polsce pewnie jeszcze więcej. Żeby daleko nie sięgać przywołam Wiadomości telewizyjne z 11 listopada. Był wtedy reportaż ze Lwowa w którym ani razu nie padły słowa "Ukraina" czy "Ukraińcy". Można było natomiast usłyszeć, że „to nasza ziemia”, oraz, że Lwów to „świadectwo kilkusetletniej historii kultury i nauki”. Wstyd.
Tak czy inaczej, wydając ten album w tak fatalnej wersji językowej Ukraińcy pogłębili tylko konflikt. Nie można poważnie potraktować kogoś, kto pisze, że "miasto wynikło" czy dalej w tekście: "Lwów - to bardzo szczegółowe miasto dla całej Ukrainy" (a w szczegółach, jak wiadomo, siedzi diabeł). I ten szczegół, że ktoś pomyślał sobie, że zna polski doprowadził do zepsucia świetnego albumu.
Dlatego zaraz siadam do wkuwania języków. I mam nadzieję, że już nigdy nie będę we Lwowie pytać się o serniki, chcąc kupić zapałki.


Słowniczek:
дружина (ukr) - żona, drużyna (pl) - команда
кіт (ukr) - kot, kit (pl) - замазка (podobno, ufam słownikowi), кит (ukr) - wieloryb
Сірники - zapałki

sobota, 22 listopada 2008

Maciek Chowaniok


18 listopada 2008 roku Maciek Chowaniok został zamordowany w Biszkeku w Kirgistanie.
:(
Miał 28 lat.

poniedziałek, 17 listopada 2008

nius sprzed miesiąca

Śpieszę donieść, czego nie zrobiła pani antropolog.
http://opcit.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=68&Itemid=2

Nagrodzonym w konkursie - GRATULUJĘ!

piątek, 14 listopada 2008

kiepski "podryw" - cd.

Antropolog czytając notkę antropolożki przypomniała sobie scenę z Wiednia dawno temu:
Siedziałam w autobusie usiłując trafić do jakiegoś urzędu na drugim końcu miasta i denerwowałam się, że nie wiem do końca dokąd jadę. Na kolejnym przystanku usiadł koło mnie młody mężczyzna i przywitał się. Nie pamiętam czy mu odpowiedziałam, ale na pewno mężczyzna kontynuował próbę nawiązania kontaktu, bo spytał co czytam. Czytałam sobie wiersze Herberta. Uznałam chyba, że na taką intelektualna rozmowę z Obcym mogę sobie pozwolić, bo wdałam się w rozmowę na temat wierszy. Oczywiście po chwili padło pytanie czy jestem katoliczką (dlaczego Oni się zawsze o to pytają?) . Coś tam odburknęłam i usiłowałam chyba uciec, ale tak czy inaczej skończyłam z karteczką z numerem telefonu w kieszeni do owego miłego pana. Na tym historia się skończyła.
Czy byłam rasistką, bo karteczka wylądowała od razu w koszu?

Jakiś czas temu czytałam wypowiedzi imigrantów (azylantów?) mieszkających w Polsce i jeden pan (nie pamiętam skąd pochodził, ale gdzieś z Afryki) skarżył się, że ludzie się odsuwają, gdy wita się siadając koło nich w autobusie: "bo u nas dobre wychowanie nakazuje się przywitać".

Zderzenie kultur czy "tandetny podryw"?

czwartek, 6 listopada 2008

Kiepski podryw?

Warszawa, słynna dzielnica Praga Północ. Sobotni wieczór, godzina 22.45. Tramwaj linii 21 skręca w ulicę Kijowską. Zdezorientowani pasażerowie wysiadają, by przejść na właściwy przystanek. K. również wysiada – to jej przystanek. W uszach słuchawki, więc nie wie dokładnie, co mówią podenerwowani ludzie. Podchodzi do niej chłopak. Trudno określić jego wiek. Coś mówi. Proszę powtórz, nie usłyszałam – mówi K. W odpowiedzi słyszy: Ale ty się mnie nie bój. Ja tylko chce z Tobą porozmawiać, chciałbym Cię lepiej poznać. Moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Razem przechodzą przez przejście dla pieszych rozmawiając o jego propozycji. K. stwierdza: Nie, nie mam czasu. Muszę wracać do domu. Odwraca się i odchodzi. Czy dlatego, że:

- nie interesuje ją tandetny podryw w środku nocy?

- śpieszy się do domu?

- jest rasistką?

niedziela, 2 listopada 2008

1 listopada a amerykański indyk

1 listopada jest jednym z tych świąt w roku, gdy jedziemy w rodzinne strony, rodzinne czasami tylko na poziomie symbolicznym - jedziemy tam, gdzie leżą nasi przodkowie. Na cmentarzach spotykamy "cmentarne rodziny". Są to często ludzie, których spotykamy tylko raz do roku, właśnie na cmentarzu i łączy nas jedynie wspólny grób praprapradziadka. Już nawet nie do końca umiemy wyjaśnić, a przynajmniej zrozumieć jak jesteśmy spokrewnieni. Cioteczna babcia tłumaczy co prawda cierpliwie, całą historię rodziny, ale my przyjmujemy ten fakt po prostu bez zastanowienia. Nie umiemy już sobie wyobrazić rodzeństwa naszego prapradziadka, ze skomplikowanymi losami: niewłaściwymi małżeństwami, dziećmi, romansami.

Jest jeszcze ta druga "cmentarna rodzina", którą przychodzimy odwiedzać tego dania i która świadczy o tych wszystkich losach rodziny. Ten ma rosyjskie nazwisko, ci się przechrzcili, tamci byli ewangelikami, a tego grobu nie ma i zapalamy mu świeczkę w symbolicznej dolince katyńskiej. Ta część "cmentarnej rodziny: daje nam poczucie bezpieczeństwa, przypomina kim jesteśmy (albo kim powinniśmy być, kim nie jesteśmy i kim chcielibyśmy zostać). Przypomina nam o naszej chcianej bądź niechcianej tożsamości.

1 listopada jedziemy w rodzinnie strony spotkać się z "cmentarną rodziną". Tego święta nie da się przeżyć w innym miejscu. Musimy wrócić do korzeni. Musimy, tak jak Amerykanie w Dzień Dziękczynienia, przejechać często setki kilometrów, aby na chwilę zatrzymać czas i spotkać się z rodziną. Nie jemy indyka, a prezydent nie ułaskawia jednego z tych biednych ptaków. Jemy za to pańską skórkę i organizujemy wypominki. Inna tradycja, inne zwyczaje, ale może sens ten sam -
zatrzymać się i poczuć, że jest gdzieś moje miejsce na świecie?

piątek, 24 października 2008

Stambuł, Porto i Budki Kamienickie.

"Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca."
Ryszard Kapuściński, Podróże z Herodotem

"Gorąca kawa pita na progu, słońce w parku, herbata w zaułku. Podróż zaczyna się przypadkowo i niekoniecznie ma jakiś cel. Nie kończy się i nie zaczyna. Zadziwiamy się światem, rozmawiamy, wspominamy, dostrzegając rzeczy, które wcześniej umknęły. Te podróże są tak intensywne, że antropolog boi się, że za dużo przeoczy, że któregoś dnia zamknie oczy i przestanie się dziwić."
Maria Piechowska, Podróże z Panną Czyżewską

czwartek, 23 października 2008

Co pani antropolog powie na wspólną z antropolożką podróż antropologiczną?
po rehabilitacji. oczywiście. Stambuł czeka.

środa, 22 października 2008

film etnograficzny

Przy okazji rozmów o OiO wywiązała się dyskusja nad filmem etnograficznym. I chyba byłam ostatnio na idealnym takim filmie.

Tulpan, czyli opowieść ze stepów.
Tulpan to film wykorzystujący wszystkie możliwości filmu jako medium. Nie jest filmem słów, jest bardziej filmem obrazów. Nie ma w nim za wiele muzyki, ale jest mnóstwo dźwięków. Nie epatuje więc środkami przekazu, które są domeną innych mediów. Jest po prostu filmem.

Tulpan przenosi nas w świat pasterzy owiec z Kazachstanu. Pokazuje codzienność życia w jurcie i na stepie. Tu nie ma podniecającej egzotyki, jest dosłowność świata. Widz czuje się dobrze w tym świecie, bo wypełniony jest zwykłymi ludzkimi emocjami: pragnieniem szczęścia, miłością, złością, znudzeniem i złudzeniem.
Etnograf w terenie najpierw się dziwi temu co zewnętrzne: innym domom, innym zwyczajom, innym wyglądem świata. A potem nagle odkrywa codzienność i widzi już tylko ludzi. Którzy może myślą inaczej, może mówią inaczej, ale czują tak samo. I tym jest ten film.
"Są tylko inni ludzie i inne życia" Paul Rabinow, Reflections on fieldwork in Marocco, s. 151 (cyt. za: Panna.Czyżewska)

Tulpan na WFF

wtorek, 21 października 2008

PIAskownica. Swawole z antropologią

Antropolożka, Jamnik oraz Polski Instytut Antropologii zapraszają
wszystkich warszawiaków, a w szczególności licealistów do
księgarnio-kawiarni Tarabuk.

Jeśli chcesz poznać odpowiedzi na pytania co, jak, gdzie i kiedy
badają studenci etnologii? Jak badają globalizację, grafficiarzy,
ukraińskie kobiety i polskich Arabów? - przyjdź koniecznie na "Tydzień
w PIAskownicy" (20 - 24 października 2008) organizowany w ramach
projektu "PIAskownica. Swawole z antropologią".

PONIEDZIAŁEK
Katarzyna Kuzko "W poszukiwaniu duszy przedmiotu"

WTOREK
Julia Żardecka "Psychoterapia czy antropologia. O ustawieniach hellingerowskich"

ŚRODA
Urszula Walendziak "Jest takie miejsce... Szkoła Jedności Arabskiej"

CZWARTEK
Józef Markiewicz "Tęsknota za kobietami. O mediach, Juli Tymoszenko i
naszyjniku z pereł"

PIĄTEK
Alicja Piastowska "Sprayem malowane - o czym mówią włoskie mury?"

Księgarnio-Kawiarnia TARABUK, Browarna 6 w Warszawie
Codziennie o godzinie 17.00

więcej informacji na www.piaskownica.org

Projekt realizowany dzięki dofinansowaniu Ministerstwa Nauki i
Szkolnictwa Wyższego.

wtorek, 14 października 2008

Kornik i Kruszka


jeden z projektów nie-antropologicznych: http://kornikikruszka.etnografia.org/

niedziela, 12 października 2008

Historia z ręką czyli antropolog zadziwia się światem (na ostrym dyżurze)

Złamana ręka pani antropolog zaprowadziła ją do szpitalnego świata ostrego dużuru.

Zadziwałam się:
  1. wspólnotą kolejkową na korytarzu: fascynujące rozmowy, ogólne zwierzanie się nawzajem ze swoich przy(wy)padków. Niezobowiązujące żarty i rozmowy. Dobre/złe rady.
  2. zamętem związanym z ustalaniem kolejności wchodzenia do rejestracji/lekarza/roentgena/gipsowani/znowu lekarza. Każda nowa osoba poszukująca istniejącej struktury, zasady kolejkowej. Próby niepodporządkowania się (zwykle dzialające na niekorzyść na zasadzie wykluczenia ze społeczności kolejkowej).
  3. silnym podziałem na tych co przeżyli już obrzęd przejścia, czyli prześwietlenie roentgenowskie (chwilowe wykluczenie z kolejki do lekarza, cierpienie chaosu korytarza prowadzącego do pracowni rtg, powrót na łono wspólnoty kolejkowej na nowych lepszych zasadach)
  4. zadziwiającą liczbą pań w średnim wieku skaczących na jednej nodze w butach na wysokim obcasie. Większość była spokojna, jakby nie byl to ich pierwszy raz.
  5. nerwowym podrywaniem się za każdym razem, gdy na korytarzu pojawi się osoba w kitlu (bez względu na jego kolor, rodzaj i funkcję).
  6. ustępującymi miejsca staruszkami w autobusach, metrze i tramwajach (z jednakowym kiwaniem głowy: "tak, dziecko, ja znam to, znam dobrze, usiądż sobie, ja WIEM jak to jest".
Rower stoi na balkonie, a ja myślę o kolejnej wizycie w szpitalu na kontroli.

sobota, 27 września 2008

...

... zamiast przygotowywać nową notkę siedzę na balkonie i czytam "Wysokie Obcasy", wygrzewam się w resztkach słońca. Obok stoją trzy skrzynki jabłek dzięki czemu w powietrzy unosi się jesienny aromat. Taki sam jak kilka lat temu w Budkach Kamieńskich na Ukrainie.

jesień...

piątek, 26 września 2008

Niedziela

...gorący dzień w Paryżu. Sucho i upalnie. Les Halles, 8 cud świata. Prowadzę E. aby jej pokazać sklepy. Schodzimy pod ziemię. Jasne korytarze ciągną się przez 3 kondygnacje. Pusto i cicho. Świat ze szkła, betonu, metalu i plastiku. Wymarły, bo to niedziela. Stworzony dla ludzi i przez ludzi, a teraz teraz przez nich opuszczony, zamienia się w surrealistyczną pustynię. Powoli tracę poczucie rzeczywistości. Nagle ruch. Pierwsze żywe istoty. Dwa szczeniaki i kot smutnie leżące na wystawie sklepu zoologicznego. Ich kulturowe (bo w laickiej Francji chyba nie religijne) tabu niedzieli nie dotyczy. Tkwią w sklepie.

wtorek, 23 września 2008

Rower Herkules

Wieżowiec na warszawskiej Pradze Północ, budynek ogrodzony, bramka, domofon, a przy drzwiach wejściowych wszystkich wchodzących wita portier.

Sobotni wieczór, pomiędzy 17:20 a 19:55 mój rower stojący wolno od roku przed moimi drzwiami zniknął. Poinformowany o cały zdarzeniu portier stwierdził, że nie widział, aby ktokolwiek wychodził z białym Herkulesem, ale skoro roweru nie ma pod drzwiami, to prawdopodobnie żółtki go wzięły. Ogląd wszystkich pięter nie przyniósł rezultatu. Przy windach powiesiłam kartkę „Proszę o zwrot roweru (biała damka marki herkules). Rower ma wartość sentymentalną (jedyne!!!). Dziękuje.”

Każdy kto mijał windy widział ogłoszenie. Każdy je również komentował i wysuwał wciąż to samo podejrzenie wobec wspomnianych wyżej żółtków. Drugi portier, dozorca, kolega z liceum, moja mama, kolejne sąsiadki...
W poniedziałek o godzinie 7 rano w drzwiach naszego mieszkania stanął dozorca z informacją, że rower stoi na drugiej klatce schodowej. Sprawcy uprowadzenia nie znaleziono. Nie szkodzi, i tak wszyscy wiedzą, że na pewno były to żółtki. Bo kto, jeśli nie żółtki - inni, obcy, dzicy, z czarnym podniebieniem, jedzący psy, koty i gołębie... w dodatku mający proste czarne włosy, skośne oczy, szerokie nosy, niski wzrost i parający się handlem - mógł wziąć mój rower? Odpowiedź jest prosta - kozioł ofiarny. Z czarnym podniebieniem oczywiście...

CDA

Siedziałam w internecie i przeklinałam na BUW, że nie ma wykupionego dostępu do niektórych interesujących mnie czasopism on-line. Ciekawe, że jednocześnie oferuje dostęp do tysięcy czasopism z dziedziny fizyki, biologii, czy medycyny (bo wszyscy ostatni rektorzy są fizykami albo biologami - wytłumaczyła mi Ania).
Klęłam jak zwykle po niemiecku (bo w jakim innym języku można), gdy nagle z wrażenia przeszłam na czeski (do prdele! krzyknęło mi w głowie). Linki po linku znalazłam stronę Teuna A. van Dijka, mojego ostatniego guru i mistrza, twórcy Krytycznej Analizy Dyskursu (CDA).
www.discourses.org jest jego stroną domową na której zamieszcza większość swoich artykułów (zarówno te starsze jak i te jeszcze nie opublikowane), w tym właśnie te, które szukałam. Eh. Świat jest piękny.

poniedziałek, 22 września 2008

notatka terenowa z biblioteki

The component ethnographer is an honest reporter. The good one is an indiscrete but articulate lover.

Michael Moerman Life after CA. An ethnographer's Authobiography [w:] Text in context, red. G. Watson, R. Seiler, Londyn 1992, s. 23