Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żydzi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żydzi. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 października 2014

Żydzi w Warszawie


W kontekście otwarcia nowego muzeum - Muzeum Historii Żydów Polskich, antropolożka postanowiła przyjrzeć się tej wielowiekowej warszawskiej koegzystencji. Za Janem Stanisławm Bystroniem, klasykiem polskiej etnografii i autorem książki "Warszawa" (Warszawa, wydanie II, 1977), antropolożka donosi więc o sytuacji Żydów w Warszawie na przestrzeni dziejów: 

Żydzi w Warszawie pojawiają się prawdopodobnie w końcu XIV wieku. Mieszkają w obrębie murów miejskich (m.in. na ulicy Żydowskiej) oraz na przedmieściach. Zajmują się handlem i lichwą, a także leczeniem. Mają synagogę i cmentarz.
„W latach 1454-1455 mamy głuche wieści o pogromie powstałym pod wpływem akcji św. Jana Kapistrana”. (s.24)
„W 1483 książę Bolesław nadaje mieszczanom warszawskim przywilej wykluczający obcych kupców od możności prowadzenia handlu detalicznego poza obszarami głównych jarmarków” (s.25)

W  1527 Zygmunt Stary potwierdza przywilej „de non toleranids Judaeis”, na mocy którego zabrania Żydom mieszkać w Starej i Nowej Warszawie, a także na przedmieściach, a także posiadać tam domy, mieszkania i nieruchomości.
Ulica Żydowska zostaje zabudowana, a w miejscu kirkuty w 1531 roku powstaje piekarnia. (s.30-31)
Zygmunt August potwierdza to w 1570 roku i zakazuje Żydom mieszkać w promieniu dwóch mil od miasta.

Wiek siedemnasty – „miasto nadal teoretycznie nie dopuszcza ani dysydentów, ani Żydów, chociaż jak zawsze, są od tej reguły wyjątki. Tak więc Żydzi mogą bywać w stolicy w czasie sejmów (…). Oczywiście do Żydów utrzymują się dawne zakazy. Nie wolno więc ludności żydowskiej mieszkać na stałe w mieście, dopuszcza się Żydów jedynie w czasie walnych sejmów, i to za opłatą (takie „sejmowe”) (…) Ale nie znaczy to, jakoby Żydów poza okresami sejmów w ogóle w mieście nie było; mieszkali oni tu poza wiedzą władz lub też za cichą ich zgodą; było ich zwłaszcza dużo w jurydykach*, gdzie władze były daleko bardziej pobłażliwe, a Żydzi byli potrzebni czy to jako pośrednicy, czy rzemieślnicy” (s. 68-69). 

Ciąg dalszy nastąpi...

* jurydyka - za wikipedią: (łac. iuridicus = prawny) – osada obok miasta królewskiego, rzadziej enklawa na gruntach miejskich, niepodlegająca władzom miejskim i miejskiemu sądownictwu.

wtorek, 30 listopada 2010

dziadek z auschwitz

"Mój dziadek też zginął w Auschwitz. Spadł z wierzyczki strażniczej" - dowcip, kóry usłyszała antropolożka piątkowej nocy. Wrócił do niej po kilku latach, gdy zapytana we Wrocławiu o cel swojej tam wizyty, opowiedziała o Sprawiedliwych. "Tych, co Żydom w czasie wojny pomagali". "Nie! Nie! Nie mów o tym, to straszne!" - powiedział pierwszy interlokutor. Drugi dla rozładowania napięcia podzielił się starym dowcipem. Jakby zapomniał, a może wcale nie wiedział, o szmalcownikach, "Strachu" Grossa, Kielcach, AKowcach, którzy w powstaniu warszawskim rozstrzeliwali Żydów. Jakby zapomniał, kto w Jedwabnem tę stodołę podpalił.

wtorek, 14 września 2010

przy śniadaniu

Antropolożka wyjechała. Na chwilę na wschód. I przy piwie, i przy śniadaniu rozmowy prowadzi z nową chwilową współlokatorką na temat znany zaczynający się na literę H. Do współlokatorki dołącza czasem koleżanka. Temat na H nadal kontynuowany. Nawet przy urodzinowym torcie. Na dachu kawiarni. Bo porusza. Bo fascynuje. Bo gdzieś każda jest w niego uwikłana. Nie bez powodu antropolożka uważa, że każda rodzina w Polsce jest przez H. osobiście doświadczona.

Wczoraj wieczorem pojawił się nowy, tym razem holenderski współlokator. Dziś przy śniadaniu okazało się, że nie tylko jest znawcą języka jidisz, ale także specem od tematyki H. Więc przy śniadaniu było o skuteczności oral history, Josifie Burgu, i H. też. Oczywiście.

Nie się nie zmienia. Swój do swego. Gdy współlokator doniósł, że wczoraj w autobusie relacji dworzec kolejowy - lotnisko w Dortmundzie wysychał historii o H. w pewnym wschodnioeuropejskim mieście, uwierzyłam, że jednak ja, i cała reszta ze mną śniadających, jesteśmy normalni.

czwartek, 19 listopada 2009

Anna (Chana) Perechodnik Nusfeld

W tym miesiącu Komuna Otwock uroczyście kończy swoją działalność. Z tej okazji organizuje ostatnie pokazy przygotowanych przez siebie sztuk. Łączy to z dyskusjami na zadany temat. Ja trafiłam na temat żydowski zagajony przez Kazimierę Szczukę po sztuce „Perechodnik/Bauman”.

Komuna wykorzystała pamiętnik żydowskiego policjanta z Otwocka, Całka Perechodnika, który wsadził do pociągu jadącego do Treblinki swoją żonę i dziecko, a sam przeżył likiwdację otwockiego getta. Tekst spektaklu oparty był także o fragmenty baumanowskiej „Nowoczesności i zagłady”.

To ta sztuka, za którą Komuna dostała nagrodę ministerstwa od kultury i dziedzictwa. Ta sama, w której Komuna pyta, „ Czy łatwo jest zostać skurwysynem?” I prosto odpowiada: „łatwiutko!”. Ta sama, w której biega po scenie i krzyczy. W której tupie i recytuje „porzygał się na widok trupa. Dobry urzędnik. Wrażliwy człowiek. Eichman”.

Zaproszona do rozmowy Szczuka mówiła o czasie, który obecnie nastał – czasie odpowiednim do dyskusji i pracy nad tematem holokaustu. To trzeci taki moment w historii – pierwszy nastąpił tuż po wojnie, kiedy ci, którzy byli ofiarami, rozliczali tych, którzy byli katami. Drugi w latach 80-tych, kiedy dzieci ofiar próbowały pokonać ojcowską i matczyną traumę i żyć dalej, żyć przyszłością. Jednak przez film „Shoah” Lanzmanna nie mogły zapomnieć. I dziś, gdy wnuki porównują swój strach do strachu swoich nie-dziadków – ofiar. Bo strach, według wolnej interpretacji, którą wysnuwam po spotkaniu, jest uczuciem uniwersalnym. Tak samo bali się Żydzi pędzeni do wagonów, jak boi się chłopak napadnięty w ciemnej ulicy. Wokół takiej koncepcji krążyły myśli i słowa Komuny, w szczególności Grzegorz Laszuk. I jeszcze wokół roli, jaką odgrywa otwockie pochodzenie jednej z członkiń grupy. Mówiła, jak ważne była dla niej praca z historią jej miasta.
A Kazimiera Szczuka? Ona poświęciła się raczej kulturze post-traumy i holokaustowej ikonografii. Bo „sztuka powojenna pozostaje pod wpływem wyobraźni Holokaustu” (Janion 2009, 279). Mówiła o dobrych Niemcach – jak Oskar Schindler, o happy-endach historii Sprawiedliwych, i o tym, że wszyscy Polacy ratowali Żydów. I o niebie otwierającym się na Korczaka z jego dziećmi. I tłumaczyła nawiązując do słów prof. Janion, że <<”Neutralizowanie Holokaustu” polega na wpisywaniu go w uniwersalizujące systemy, które usiłują nadać sens popełnionym wtedy zbrodniom i włączyć Zagładę w jakiś obraz świata, w którym zwycięża w końcu wizja moralnych cnót, ludzkiej wspólnoty i miłosierdzia (...)A my wiemy, że nie było sielanki ani zwycięstwa, (…) ani nawet katharsis”>>. W tym wszystkim gdzieś znajdowała miejsce dla Komuny Otwock. Mówiła o Figuren – niemieckim słowie oznaczającym lalkę, kukiełkę, a przez hitlerowców stosowaną na określenie ciał żydowskich ofiar. Trochę się jednak zafiksowała na tej prezentacji i nazewnictwie. Niestety.

Nie dodała nic na temat słów prof. Janion, że „Perechodnik obalał niewidzialność, przezroczystość, niesubstacjalność Figuren. Przywracał imię” (Janion 2009, 278). Przywracał szczególnie w tych momentach, gdy żoną swoją przepraszał za stosunek seksualny z obca Żydówką za łóżkiem w jakimś mieszkaniu w warszawskim getcie, gdzie ukrywał się w 1943 roku po opuszczeniu Otwocka. „Przepraszam Cię, Anko!” - mówiła Komuna Otwock i przywoływała to imię. ANKA! ANKA! ANKA! Bo tak miała na imię żona, którą Perechodnik odprowadził na plac, z którego odjeżdżały pociągi jadące do Treblinki. O której nikt nigdy inaczej nie mówił, jak o żonie, którą Perechodnik wsadził do pociągu. ANNA PERECHODNIK z domu NUSFELD tak się nazywała.

sobota, 15 sierpnia 2009

Chernivtsi Memory

Najprzyjemniejszy jest ten moment, kiedy czujesz lekkie napięcie całego ciała. I wiesz, że zaraz zadadzą to pytanie: „Chto wy?”. Bo nie wiedzą „kto my”. Z aparatem w ręku burzymy ich codzienny porządek. Jak siedzą w samochodzie czekając przed swoim domem na kogoś z rodziny. Jak na krzesełkach wsparte laskami podglądają codzienność swojej ulicy. Jak z zakupami zapakowanymi w plastikowe siatki wysiadają z taksówki albo trolejbusa. I nagle, z zakrętu pojawiamy się my. Fotografujemy to, co fotografowali już inni. Interesujemy się tym, co interesowało ludzi już wcześniej. Udają, że nie wiedzą, dlaczego fotografujemy ten budynek. Ten i 59 innych jemu podobnych. Bo w mieście, tym, gdzie chodniki zamiatano pękami róż, 60 synagog miało swoje miejsce. Więc widzimy te synagogi wszędzie. Każde półokrągłe okna wydają nam się oknami babińca. Czasem coś mówi nam jeszcze głośniej, że tutaj była synagoga. Wtedy udajemy, że tylko spacerujemy, że ciekawi nas tylko architektura. „U nas, w Kongresówce takiej nie ma. Warszawę zburzyli w <>. I dlatego nas tak ciekawi. Tak chodzimy i oglądamy”. „A co było tutaj wcześniej? Nie wiecie? Szkoda...”. „Skąd jesteśmy? Z Polszy, z Polszy”. I paszport dajemy na dowód tego, że przyjechałyśmy z Szengen, a nie z Izraela. I nawet nie słyszymy, że mają Polaków w rodzinie. Cieszą się tylko, że miasto nam się tak podoba.


www.chernivtsimemory.net

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

na kryzys

Z nieoficjalnych informacji przekazanych mi przez pracownika pewnej warszawskiej agencji fotograficznej wiem, że w ostatnim czasie spadła sprzedaż dzienników (stąd podwyżka ceny Wyborczej) i gazet informacyjnych. Wzrosło natomiast zainteresowanie kolorową prasą donoszącą o kolejnych dzieciach pani Cichopek (a może Hakiel?), mitingach Paris Hilton z koleżankami albo czymś jeszcze (nie wiem, czym, bo nie czytam; z Pudelka też już nie korzystam). Pracownik wyjaśnia mi, że ludzie dość mają czytania o kryzysie, masowych zwolnieniach, spadku zatrudnienia i innych trudnych do zniesienia atrakcjach. Wolą poświęcać się czemuś miłemu, czyli zgłębianiu tajemnic życia celebrytów, przyszłych celebrytów, celebretów przemijających lub powracających do branży.

Zapewne tym samym można tłumaczyć pojawienie się w telewizji nowego programu prowadzonego przez wspomnianą już Cichopek. W ostatnią sobotę poświęciłam godzinę, by zobaczyć jak wygląda nowa, nowoczesna, XXI-wieczna „Randka w ciemno”. Wraz z kamerą zaglądamy do kuchni kandydatów, pytamy ich o uprawiane sporty (siłownia, skoki na bandżi, jazda na desce – „ale jesteśmy zajefajni, co?”), podglądamy bieliznę w jakiej śpią (najlepiej, jeśli tak samo jak wybierająca, śpią nago), zachwycamy się (a może wcale nie) układami choreograficznymi. Ostatecznie jednak wybrany zostaje i tak ten, który jest najprzystojniejszy albo ten co wpadnie w oko wybierającej. Nie liczy się więc to, co w głowie jest, ale jak wygląda (i akurat w tym odcinku – jak pachnie) kandydat. W prezencie para nie dostaje już podróży dookoła świata, wycieczki do Egiptu, czy weekendu w górach, ale zestaw dwóch telefonów z darmowymi połączeniami do siebie wzajemnie. Jest pięknie! Nie mamy pracy, jemy bigos ze słoika po miodzie przygotowany przez mamusię, do drzwi puka komornik, ale mamy darmowe połączenia i możemy sobie o robaczkach i misiach gadać godzinami... Życie jest takie cudowne...

Szkoda, że takiego optymizmu zabrakło wczoraj w skansenie. Mój zachwyt wzbudziłaby rekonstrukcja kryjówki. Chciałabym w zagrodzie z okresu II wojny światowej zobaczyć kryjówkę dla ukrywanych Żydów. Bo jakoś w mazowieckim krajobrazie mi ich zabrakło. Jak u Kolberga. Też o nich nie pisał. A jak pisał, to nie tak, jak powinien. Tak pięknie i optymistycznie byłoby dowiedzieć się, że w tym trudnym czasie, ktoś jednak zdobył się na gest i uratował człowieka (albo i całą rodzinę). Nawet jeśli bardziej typowe było zabijanie Żydów, wydawanie ich gestapo, przemoc seksualna wobec żydowskich kobiet, albo całkowita obojętność. W skansenie, w którym byłam stoi wielka, sześciokątna stodoła. Nietypowa w tym regionie. Niespotykana. Może jedyna. A może miło byłoby zobaczyć też niespotykaną, niepopularną, rzadką, ale jednak prawdziwą, istniejącą, użyteczną kryjówkę. Ja zawsze byłam ciekawa, jak one wyglądały. Bo jak ktoś przez dwa lata może mieszkać w stodole, oborze, stajni albo suszarni? Tak chociaż Żydzi mogliby się w takim skansenie pojawić. Fakt, że historia byłaby tu w pewnym stopniu zakłamana, jest dla mniej ważny, niż samo ich uobecnienie. Bo ważne, że byli, że żyli, że zostali uratowani. Historia jest piękna, a życie cudowne. W sam raz na kryzys.