czwartek, 26 lutego 2009

Czytelnia czasopism. Badania terenowe w bibliotece.

Antropolog przesiaduje ostatnio całymi dniami w bibliotece. W bibliotece jest ciepło, przytulnie, jest szybki internet, unosi się sympatyczny zapach starych gazet, a przede wszystkim jest dostęp do fantastycznych czasopism i gazet, których żółte kartki rozpadają się pod palcami, a których chyba jeszcze nikt nie czytał. Antropolog musiała pożyczyć od pani bibliotekarki nożyk do papieru, żeby porozcinać kartki.

Antropolog schowana w ostatnim rzędzie za słupem obserwuje życie czytelni.
Rano przychodzą staruszkowie i hałaśliwie czytają dzienniki i tygodniki. Kaszląco-nerwowa atmosfera nie wpływa dobrze na panie bibliotekarki, które są spięte i niemiłe. Koło południa pojawiają się studenci, a staruszków zaczyna ubywać. Pracownicy oddychają z ulgą, lecz przybywa pracy panom, którzy jeżdżą pomiędzy czytelnią a magazynem. Po południu przychodzą pierwsi licealiści - zwykle grupowo, zwykle na krótko. Wieczorem natomiast pojawiają się stali bywalcy. Starszy dziennikarz, który robi notatki z działów sportowych wszytskich możliwych gazet, łysawy osobnik newrowo przerzucający Minitor Polski, doktorant czytający "Radio i Świat" - numery z lat 40 i 50. Wszyscy zgarbieni, w wytartych na łokciach marynarkach. Mruczą do siebie cicho, przesuwają palcem po kolejnych wersach. Stali bywalcy rzucają sobie krótkie uśmiechy, ale nie pozdrawiają się.

Podczas gdy jeden ze zgarbionych panów zasnął pocharpując nad rozłożoną gazetą, do bibliotekarki podszedł głuchy staruszek i niekontrolując siły swojego głosu spytał o dostepność jednego z dzienników. Chrapiący ocknał się i scenicznym szeptem przez pół sali poprosił o ciszę.

Antropolog uśmiecha się zza słupa i z przyjemnością myśli o kolejnym dniu spędzonym w terenie.

1 komentarz:

antropolożka pisze...

Następnym razem weź książkę o sygnaturze: Z.232488.
Ona dopiero pachnie. Myślę, że to dłonie Sokolewicz. To znaczy myślałam tak 8 lat temu...