piątek, 13 lutego 2009

tramwajowy spokój

Berlin, późny wtorkowy wieczór, tramwaj M5.
Wracamy po upiornie chłodnym dniu do naszego hotelu. Przenikająco zimny wiatr huła po ulicach i obecnie jedynie o czym marzymy to gorący prysznic i kieliszek kupionego przed chwilą schnapsa. Tramwaj właśnie odjechał z Alexanderplatz i z ulgą usiedliśmy na wolnych siedzeniach. Dookoła nas zajęte są prawie wszystkie miejsca - towarzyszy nam kolorowy berliński tłum. Można rozpoznać Turków, przybyszy z Europy Wschodniej, trochę Azjatów, a przede wszystkich zwykłych zmęczonych całodzienną pracą ludzi.
Po paru przystankach tramwaj staje na przystanku i już nie rusza. Po nerwowej krzątaninie motorniczego, widac, że coś musiało sie zepsuć. Obserwuję z fascynacją pasażerów. Kto pierwszy przeklnie, kto rzuci się do kierowcy pytać się co się dzieje, a kto wysiądzie zdenerwowany? Mija 5, potem 10 minut. Nikt an nie drgnął. Nie słychać nawet podniesionego szmeru rozmów. Zaczynam się nerowo rozglądać, w końcu jest późno, jestem zmęczona, a do domu daleko. Jestem w tym odosobniona, bo moi przepadkowi towarzysze nadal siedzą i cierpliwie czekają na wyjaśnienie sprawy. Po 20 minutach sytuacja się nie zmienia. Nie rozumiem tego spokoju, tej cierpliwość pasażerów. Chcę wyjść z tramwaju i iść na piechotę, ale zaczynam z coraz większym zainteresowaniem obserwowac sytuację. Zostaję. W końcu wstaje jeden chłopak i wychodzi z wagonu. "O! Zaczeło się" - myslę - "teraz będa wychodzić". Nikt więcej się nie ruszył. Dopiero po kolejnych paru minutach gdy motorniczy poprosił wszytskich o wyjście i przejście na najbliższy przystanek wszyscy powoli wysiadają z tramwaju i karnie idą przed siebie. Nikt się nie denerwuje, nikt nic nie mówi. W hotelu zastanawiamy się nad brakiem emocji: zobojętnienie? codzienność? wiara w system?

Brak komentarzy: