poniedziałek, 20 kwietnia 2009

na kryzys

Z nieoficjalnych informacji przekazanych mi przez pracownika pewnej warszawskiej agencji fotograficznej wiem, że w ostatnim czasie spadła sprzedaż dzienników (stąd podwyżka ceny Wyborczej) i gazet informacyjnych. Wzrosło natomiast zainteresowanie kolorową prasą donoszącą o kolejnych dzieciach pani Cichopek (a może Hakiel?), mitingach Paris Hilton z koleżankami albo czymś jeszcze (nie wiem, czym, bo nie czytam; z Pudelka też już nie korzystam). Pracownik wyjaśnia mi, że ludzie dość mają czytania o kryzysie, masowych zwolnieniach, spadku zatrudnienia i innych trudnych do zniesienia atrakcjach. Wolą poświęcać się czemuś miłemu, czyli zgłębianiu tajemnic życia celebrytów, przyszłych celebrytów, celebretów przemijających lub powracających do branży.

Zapewne tym samym można tłumaczyć pojawienie się w telewizji nowego programu prowadzonego przez wspomnianą już Cichopek. W ostatnią sobotę poświęciłam godzinę, by zobaczyć jak wygląda nowa, nowoczesna, XXI-wieczna „Randka w ciemno”. Wraz z kamerą zaglądamy do kuchni kandydatów, pytamy ich o uprawiane sporty (siłownia, skoki na bandżi, jazda na desce – „ale jesteśmy zajefajni, co?”), podglądamy bieliznę w jakiej śpią (najlepiej, jeśli tak samo jak wybierająca, śpią nago), zachwycamy się (a może wcale nie) układami choreograficznymi. Ostatecznie jednak wybrany zostaje i tak ten, który jest najprzystojniejszy albo ten co wpadnie w oko wybierającej. Nie liczy się więc to, co w głowie jest, ale jak wygląda (i akurat w tym odcinku – jak pachnie) kandydat. W prezencie para nie dostaje już podróży dookoła świata, wycieczki do Egiptu, czy weekendu w górach, ale zestaw dwóch telefonów z darmowymi połączeniami do siebie wzajemnie. Jest pięknie! Nie mamy pracy, jemy bigos ze słoika po miodzie przygotowany przez mamusię, do drzwi puka komornik, ale mamy darmowe połączenia i możemy sobie o robaczkach i misiach gadać godzinami... Życie jest takie cudowne...

Szkoda, że takiego optymizmu zabrakło wczoraj w skansenie. Mój zachwyt wzbudziłaby rekonstrukcja kryjówki. Chciałabym w zagrodzie z okresu II wojny światowej zobaczyć kryjówkę dla ukrywanych Żydów. Bo jakoś w mazowieckim krajobrazie mi ich zabrakło. Jak u Kolberga. Też o nich nie pisał. A jak pisał, to nie tak, jak powinien. Tak pięknie i optymistycznie byłoby dowiedzieć się, że w tym trudnym czasie, ktoś jednak zdobył się na gest i uratował człowieka (albo i całą rodzinę). Nawet jeśli bardziej typowe było zabijanie Żydów, wydawanie ich gestapo, przemoc seksualna wobec żydowskich kobiet, albo całkowita obojętność. W skansenie, w którym byłam stoi wielka, sześciokątna stodoła. Nietypowa w tym regionie. Niespotykana. Może jedyna. A może miło byłoby zobaczyć też niespotykaną, niepopularną, rzadką, ale jednak prawdziwą, istniejącą, użyteczną kryjówkę. Ja zawsze byłam ciekawa, jak one wyglądały. Bo jak ktoś przez dwa lata może mieszkać w stodole, oborze, stajni albo suszarni? Tak chociaż Żydzi mogliby się w takim skansenie pojawić. Fakt, że historia byłaby tu w pewnym stopniu zakłamana, jest dla mniej ważny, niż samo ich uobecnienie. Bo ważne, że byli, że żyli, że zostali uratowani. Historia jest piękna, a życie cudowne. W sam raz na kryzys.

4 komentarze:

Unknown pisze...

Ja raz miałem okazję - towarzysząc potomkom ukrywanego - "zwiedzić" kryjówkę, w której podczas IIWŚ przez jakiś czas mieszkał pewien Francuz. Po wkroczeniu hitlerowców właściciele Wilanowa ukryli go na poddaszu jednego ze skrzydeł pałacu.
Weszliśmy przez "jego" klapę w suficie, widzieliśmy którędy wciągał na sznurku przynoszone mu jedzenie, itd... Pewnie warunki miał lepsze niż większość ukrywanych Żydów, ale jakoś tak to musiało zwykle wyglądać.

Niestety pomieszczenie, (ani - chyba - historia) nie jest dostępne publicznie dla zwiedzających.


PS.
"Nawet jeśli bardziej typowe było zabijanie Żydów, wydawanie ich gestapo, przemoc seksualna wobec żydowskich kobiet, albo całkowita obojętność."
A było? Są jakieś wiarygodne dane na ten temat?

Maria pisze...

Nie wiem czy chciałabym oglądać takie kryjówki. Budziłyby niepokój tak jak suche, czyste i oświetlone "makiety" kanałów w Muzeum Powstania. Byłyby tylko obrazem o którym ktoś mógłby pomyśleć "jakie przytulne, jakie milutkie". Robią wrażenie dopiero gdy Świadek tych historii (a może tej Historii) padnie na kolana w tych makietach kanałów i pokaże: "o tak chodziliśmy, ze ściekami do szyi".

Unknown pisze...

To jest jakiś pomysł. Kiedyś w sklepie ze "śmiesznymi rzeczmi" sprzedawano fiolki(?) ze smrodem.
Oczywiście nie odda to w pełni przeżyć związanych z pokonywaniem prawdziwego kanału, ale gdyby choć w ten sposób unieprzyjemniać jego muzealny obraz?

To samo z "kryjówkami". Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby choć w części zadbać, żeby nie były sterylne i przytulne.

To, że wszystkie skanseny jakie dotychczas widziałem były wyprasowane, poustawiane z linijką i nudne, nie znaczy że nie może powstać inny, bardziej rzeczywisty, nie?

Maria pisze...

Kiedyś byłam w skansenie w Kijowie. W prawie każdej chacie była pani (a może i buli tam panowie, nie pamiętam), która coś robiła: tkała, wyszywała, gotowała. Sprawiało to wrażenie małej wioski, w której toczy się życie, nawet jeśli to było takie pseudożycie, w tym przypadku bez zapachu obory, stajni, bez codziennego smrodku. Taki idealny świat z reklamówki, ale chyba nie tego szukamy oglądając kanały czy kryjówki. Tam chyba szukamy emocji, a te można pokazać tylko przez ich cały brud i smród. Chyba.