sobota, 18 kwietnia 2009

Po powrocie z PÓŁNOCY powinnam podzielić się refleksjami nad różnicami kulturowymi pomiędzy Polakami a Finami (Finlandczykami). Za namową Pani Antropolog postanowiłam jednak poświęcić się czemuś innemu. By nie tracić czas a i wykorzystać to, co już doskonale zostało zrobione, zacytuję słowa pisarza.

"Do powrotnego promu została prawie godzina. Nie spieszyłem się i powoli przeżywałem tę chwilę: bezludzie, wrony, trawa. Potem — z tym samym skupieniem — obszedłem teren wzdłuż murów. Od czasu do czasu trafiałem nad morze, blade i ciche. Małżeństwo niemłodych Turków jadło obiad, za stół służył im zwykły przybrzeżny kamień. Sfotografowałem mewę na bastionie. Nie było nic więcej do zrobienia.

Okolica była wyspowa, północna, dostać się tam można było tylko przez wodę, mówiąc dokładnie, przez wody Zatoki Fińskiej. Poradzono mi, bym odwiedził to miejsce ze względu na chroniczny w stolicy Finlandii brak intensywnych wrażeń krajobrazowych. Helsinki to niezwykle wygodne, przyjemne, ale — takie odniosłem wrażenie — niezbyt ciekawe miasto.. Sytuację mogła uratować tylko morska twierdza.

Twierdza, podobnie jak wszystko w tym kraju, ma dwie nazwy — fińską i szwedzką.. Oficjalna wersja głosi, że nie ma w Finlandii szwedzkiej mniejszości, są natomiast szwedzkojęzyczni Finowie. Z szacunku dla nich wszystkie napisy są dwujęzyczne i szwedzki jest, jak powiedział jeden znajomy dowcipniś,„drugim między równymi ”.Zresztą, błąkając się po miejskich labiryntach dzisiejszej helsińskiej piktografii i toponimii, z czasem nauczyłem się zwracać uwagę wyłącznie na szwedzkie napisy, jakieś nitki korzeni łączyły je wszakże ze światem germańskim, saksońskim, gockim — a fińskich nazw po prostu nie dawało się doczytać do końca. Zupełnie inna rodzina językowa, nieznośnie trudna dla cudzoziemca struktura, szesnaście przypadków i tak dalej. Tak więc po szwedzku twierdza ta nazywa się Sveaborg, czyli właśnie Szwedzka Twierdza. Fińska nazwa z kolei głosi coś wręcz przeciwnego — Suomenlinna.. Tak się przyjęło i tak są one używane, jedna obok drugiej, na wszystkich mapach i planach, we wszystkich przewodnikach — Suomenlinna,, Sveaborg.

Była sobota, masa swobodnie ubranych ludzi, mających ochotę na morski spacer z dziećmi, psami, plecakami i rowerami, czarno-żółty tramwaj wodny odpływał z przystani w pobliżu pałacu prezydenckiego, podróż trwała niecałe pół godziny — wzdłuż bulwaru Katajanokanlaituri//Skatuddskajen, obok wyspy Valkosaari/Blekholmen, przez wiatr na pokładzie, przez niezrozumiałe słowa, przez wszystkie szesnaście przypadków, wypadków i tak dalej.

Być może to właśnie sprawiło, że po przybyciu na wyspę ruszyłem nie ze wszystkimi, ale na prawo — w stronę jakichś czarnych murów, gęsto porosłych zielskiem (połowa czerwca, Północ, na wpół rozgrzane, na wpół zetlałe dmuchawce). Świadczyło to o opuszczeniu i zaniedbaniu, było mi dobrze w samotności, za murami mogła znajdować się wymarzona twierdza. Ale była tam tylko grupa jakichś żółtych budynków koszarowego typu, pustych i cichych, jakieś dawne więzienie na wyspie, koszary czy wojskowa szkoła marynarki, albo wszystko to naraz. Mury miejscami odrapane, fińska flaga na maszcie nad głównym wejściem i ani żywego ducha. Były co prawda ogromne jesiony na środku placu, a na nich cała eskadra wron, które powitały mnie niesamowitym wrzaskiem — jakbym był jakimś admirałem. I tyle.

Do powrotnego promu została prawie godzina. Nie spieszyłem się i powoli przeżywałem tę chwilę: bezludzie, wrony, trawa. Potem — z tym samym skupieniem — obszedłem teren wzdłuż murów. Od czasu do czasu trafiałem nad morze, blade i ciche. Małżeństwo niemłodych Turków jadło obiad, za stół służył im zwykły przybrzeżny kamień. Sfotografowałem mewę na bastionie. Nie było nic więcej do zrobienia.

„Okolica korzysta z człowieka — z jego skupienia,, z tego, że przebywa on w optycznej melancholii. Podobnie jak zwierciadlane odbicie, okolica potrzebuje cudzego spojrzenia, by mogła pojawić się i zdradzić swoją obecność ” — tak mówił fergański poeta Szamszas Abdułłajew kilka dni później. Wydało mi się, że go rozumiem. Nagle zrozumiałem także i to, że w końcu nie zobaczyłem twierdzy. Uznałem za twierdzę coś innego i zmarnowałem masę cennego czasu. Przecież trzeba było tam iść razem ze wszystkimi, od razu, wtedy po przypłynięciu. Gwałtownie rzuciłem się na drugi koniec wyspy, mijając kioski z piwem, korty tenisowe, luterański kościół i drewniane domy. Twierdza znajdowała się na sztucznym pagórku, wymyślił ją kiedyś szwedzki król Gustaw IV — mimo woli przychodziła na myśl cała marność tego świata, nieziszczone dążenia Szwecji do stania się bałtyckim imperium, mocarstwem, przypominała się Połtawa, Kronsztad, Twierdza Michajłowska w Petersburgu, przypominało się „historia mogła wyglądać inaczej ”.Na dziedzińcu twierdzy, jak zawsze, kłębili się Japończycy. Nie wiadomo po co sfotografowałem pomnik szwedzkiej floty wojennej.

Okolica korzystała ze mnie. Nie miałem nic przeciwko temu."


napisał Jurij Andruchowycz w książce "Ostatnie terytorium. Eseje o Ukrainie".
Tekst pochodzi ze strony: http://czytelnia.onet.pl/0,1091336,do_czytania.html

1 komentarz:

Maria pisze...

o a jednak przeczytałaś :) nie wiem dlaczego, ale z całej ksiązki pamiętam najlepiej własnie ten fragment.