czwartek, 5 kwietnia 2012

Szok kulturowy

Jak zwykle przejeżdżałam przez skrzyżowanie. Takie duże, ze światłami. Jechałam prosto, więc teoretycznie nie powinno to być skomplikowane. Po prostu czekam na zielone i jadę. To jednak Polska, więc przejeżdżam ostrożnie. Przynajmniej parę razy w tygodniu na takim skrzyżowaniu ktoś, kto jedzie z na przeciwka i skręca w lewo zajeżdża mi drogę. Przyzwyczaiłam się, więc uważnie oglądam samochody. Nie liczę nawet na kierunkowskazy, bo kto by się w tym kraju nimi przejmował. Ostatnio zahamowałam tuż przed maską. Król szos o kulturze buraka pastewnego opuścił szybę i oprócz rytualnego sklęcia dodał magiczny symbol z użyciem palca wskazującego. Grzecznie powiedziałam, że to przecież jego wina i na wszelki wypadek opuściłam skrzyżowanie. Tym razem było podobnie: wielki i czarny samochód nie zauważył mnie i mojego różowego roweru zwanego Manu. Przyspieszył do skrętu, więc ja tylko stanęłam na pedałach modląc się, żebym nie wyleciała z mojego fixa. Zauważył mnie jednak w ostatniej chwili i z piskiem opon stanął parę centymetrów ode mnie. Zdarza mi się to często, więc tylko odetchnęłam i chciałam pojechać dalej. Ale kierowca otworzył okno i ze skruchą zaczął mnie przepraszać. Poczułam, że odpływam w szoku. Kierowca mówiący „przepraszam”, „moja wina”? Cud nad Wisłą? Antropologiczny nos wywęszył jednak od razu, że coś nie gra, chociaż obcego akcentu nie usłyszałam od razu. Dopiero odjeżdżając kątem oka zobaczyłam obcą rejestrację i literkę L jak Luxemburg. Zrozumiałam wtedy, że to nie cud. To tylko spotkanie z obcym.

Brak komentarzy: