niedziela, 26 lipca 2009

Rite de passage

po latach odkrywania nieznanych scieżek i lądów w bibliotekach, w terenie i na sali wykładowej usłyszałam magiczne słowa:.".. i otrzymuje pani tytuł magistra". Tak chyba brzmiały, bo prawdę mówiąc byłam zbyt przejęta i lekko roztargniona, żeby przysłuchiwaś się, co też komisja ma mi do powiedzenia. Zwłaszcza, że było to dosyć oczywiste. Mniej oczywiste było jak mnie ocenią i czy będa zadawać podchwytliwe pytania. Nie zadawali takowych, a ja poczułam się lekko niedoceniona. Poziom pytań odpowiadał rozmowie przy kawie. I podobnie wyglądała moja obrona. Nie żebym żałowała, bo dyskusja była fascynująca, tylko, że do końca nie wierzyłam, że zaraz nie wyskoczą z jakimś pytaniem typu: proszę wymienić definicję kultury pana X, wszystkie możliwe istniejące systemy pokrwieństwa oraz wytłumaczyć do czego służy kopaczka kijowata i czerpak zgrzebłowaty. Horrory antropologa, który zapomina jak to być etnografem i woli postmodernistyczny bełkot od klasycznych dzieł Moszyńskiego, Dworakowskiego, nie wspomnając już o Kolbergu.
a propos Kolberga: na pierwszym roku studiów koleżanka ze STARSZEGO rocznika (przypuszczalnie z 2 albo 3 roku - wtedy odległa przyszłość) oświadczyła, że przeczytała już PRAWIE wszystkie tomy Kolberga i że ja też będę musiała, skoro studiuję etnologię. Mówiła poważnie, a mi ciarki przechodziły po plecach. Przechodzą do tej pory gdy myślę o WSZYSTKICH tomach Kolberga.
Tak czy inaczej oficjalnie mogę przyznać, że zostałam magistrem. Właściwie nie jestem pewna czego magistrem - antropologii? etnologii? etnografii?, ale zostałam. W zwązku z tym mogę już się przedstawiać:

jestem antropologiem.

I znowu zaczęłam się zastanawiac nad stroną językową mojej [nowej] tożsamości. Pani antropolog brzmi dziwnie (chociaż nie wiedzieć czemu pani doktor już nie), antropolożka mnie denerwuje. Samym antropologiem jednak nie będę, bo płci zmieniać nie zamierzam. Do tej pory kwestia językowa był dla mnie wyłącznie walką o pozory i się nie przejmowałam czy mam być antropologiem czy antropolożką. Ale nagle zaczęło być to dla mnie ważne. Dyskurs kreuje widzenie świata, więc warto zwrócić uwagę na to co mówimy. Może wtedy sala na Żurawiej będzie nosiła nazwisko Cezarii Baudouin de Courtenay Ehrenkreutz Jędrzejewiczowej, a nie jej ucznia Dynowskiego, będziemy znać nazwisko Germain Dieterlen, a nie, że z Griaulem jeżdziła "jakaś jego uczennica" i będziemy wiedzieć kim była Theodora Kroeber i ile zawdzięczał jej Alfred.
Za formą antropolożka mimo wszystko nie przepadam i dlatego będe głośno krzyczeć, że

jestem antropolog. [panią] antropolog.

Brak komentarzy: