a propos Kolberga: na pierwszym roku studiów koleżanka ze STARSZEGO rocznika (przypuszczalnie z 2 albo 3 roku - wtedy odległa przyszłość) oświadczyła, że przeczytała już PRAWIE wszystkie tomy Kolberga i że ja też będę musiała, skoro studiuję etnologię. Mówiła poważnie, a mi ciarki przechodziły po plecach. Przechodzą do tej pory gdy myślę o WSZYSTKICH tomach Kolberga.
Tak czy inaczej oficjalnie mogę przyznać, że zostałam magistrem. Właściwie nie jestem pewna czego magistrem - antropologii? etnologii? etnografii?, ale zostałam. W zwązku z tym mogę już się przedstawiać:
jestem antropologiem.
I znowu zaczęłam się zastanawiac nad stroną językową mojej [nowej] tożsamości. Pani antropolog brzmi dziwnie (chociaż nie wiedzieć czemu pani doktor już nie), antropolożka mnie denerwuje. Samym antropologiem jednak nie będę, bo płci zmieniać nie zamierzam. Do tej pory kwestia językowa był dla mnie wyłącznie walką o pozory i się nie przejmowałam czy mam być antropologiem czy antropolożką. Ale nagle zaczęło być to dla mnie ważne. Dyskurs kreuje widzenie świata, więc warto zwrócić uwagę na to co mówimy. Może wtedy sala na Żurawiej będzie nosiła nazwisko Cezarii Baudouin de Courtenay Ehrenkreutz Jędrzejewiczowej, a nie jej ucznia Dynowskiego, będziemy znać nazwisko Germain Dieterlen, a nie, że z Griaulem jeżdziła "jakaś jego uczennica" i będziemy wiedzieć kim była Theodora Kroeber i ile zawdzięczał jej Alfred.
Za formą antropolożka mimo wszystko nie przepadam i dlatego będe głośno krzyczeć, że
jestem antropolog. [panią] antropolog.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz