wtorek, 16 marca 2010

lwowska Manifa

Sobotnie południe pod lwowską operą.
Przed fontanną kłębi się tłum. Z daleka wygląda chaotycznie, ale z bliska widać rozgrywający się spektakl. Około 15, czy 20 kolorowo ubranych dziewcząt pokrzykuje coś od czasu do czasu trzymając plakaty wypisane po ukraińsku. Otacza ja spora grupka milicjantów groźnie rzucających spojrzenia na przechodzących ludzi. Dookoła nich krążą chłopcy. Jest ich cztery czy pięć razy więcej niż stojących w środku dziewczyn. Ubrani są na szaro, czarno, buro. Tylko u niektórych rzucają się w oczy białe maseczki na twarzy. Zasłaniają twarz, tak jakby się nie chcieli czymś zarazić. "Raczej nie chcą być rozpoznani" - tłumaczy mi ukraińska znajoma. Krążą wokół dziewcząt i przygodnych widzów robiąc wszystkim zdjęcia, może dla dokumentacji, może aby zastraszyć gapiów, aby nie przyszło im do głowy dołączyć do demonstrujących.
Niepewne okrzyki dziewcząt zagłuszają od razu ryki chłopców: "Hańba, hańba".
Cała zabawa trwa nie więcej niż pół godziny, gdy wszyscy rozchodzą się w różne strony.
Oddycham z ulgą, że nie skończyło się burdą. Większość demonstrujących było Polakami, a "chłopcy" rzecz jasna Ukraińcami.
Szkoda, że tak mądra idea (prawa kobiet) została przez głupotę tak fatalnie przedstawiona. Kolorowi ludzie w dredach mogli we Lwowie zainteresować przechodniów chyba wyłącznie jako zachodni folklor. A przez to nikt już ich haseł nie słuchał, albo uwierzył w rozprowadzana przez "chłopców" ulotki, że to walka "o prawa homoseksualistów i tym podobnych". W dodatku brak ukraińskiego zaplecza (bo parę ukraińskich dziewczyn gdzieś zagubiło się w polskojęzycznym tłumie) sprawił, że demonstracja wydawała się przechodniom jeszcze bardziej egzotyczna i z gruntu podejrzana.

Brak komentarzy: